Nie znam roku jej produkcji, jednak odkąd pamiętam, ta maszyna stała w domu mojej babci. Wiem, że wcześniej należała do jej mamy czyli mojej prababci. Czy jeszcze wcześniej miała swojego właściciela? – nie wiem. Babcia też tego nie pamięta. Mam jednak wspomnienia, jak babcia skracała na tej maszynie nogawki w spodniach mojego taty, jak szyła mi poszewki na jaśki. Patrząc na szyjącą babcię zastanawiałam się , jak złapać ten rytm, aby maszyna szyła, a nie plątała nitki. Czasem wraz z siostrą i kuzynkami miałyśmy ochotę uruchomić pedał tej maszyny i zobaczyć co z tego wyniknie.
Mijały lata, babcia przestała szyć, a maszyna nadal „była” w jej domu. Zmieniła tylko miejsce - z kuchni trafiła do przedpokoju. Tak stała sobie kilka lat, aż w minione lato trafiła do mnie. Teraz to ja jako kolejne pokolenie mam u siebie maszynę babci. Przywieźliśmy ją do domu i tak przeczekała sobie w garażu do tegorocznych wakacji. Pomyślałam sobie że nadszedł czas, aby zająć się nią troskliwie. Mimo tego że sama maszyna jest w bardzo dobrym stanie technicznym, to jednak czas nie pozostał wobec niej obojętny. Blat ma ubytki i ślady po kołatkach, a nogi w niektórych miejscach straciły farbę. Poza tym wszystko trzeba dokładnie porozkręcać i wyczyścić. Chciałabym mieć ją w domu. Na pewno będzie piękną pamiątką i dekoracją, jednak chciałabym mieć też pewność, że szkodniki nie zjedzą mi parkietu ;) na dzień dzisiejszy maszyna wygląda tak:
...
pokrywa:
...
ma piękne zdobienia. Niestety trochę wytarte:
W kolejnych postach pokażę Wam moją pracę nad maszyną. Wiem że trzeba ją porozkręcać, wszystko dokładnie wyczyścić, naoliwić, odmalować itp. Czeka mnie sporo pracy, ale czuję że efekt będzie tego wart.
Pomijając temat maszyny, zaczęłam kolejny hafcik do kompletu mojej sarenki, ale o tym w kolejnym poście. Przesyłam Wam pozdrowienia :)